reklama
reklama

Od 10 lat jest prezesem Fundacji "Benek". Jarociniak ratuje konie, wielbłądy i żubry [GALERIA]

Opublikowano: Aktualizacja: 
Autor:

reklama
Udostępnij na:
Facebook

Przeczytaj również:

Wiadomości Michał Bednarek pochodzi z Jarocina. Od 10 lat jest prezesem Stowarzyszenia na rzecz rehabilitacji, ekologii i ratowania zwierząt rzeźnych „Benek”
reklama

Jak to się stało, że wywędrowałeś z Jarocina pod Poznań i zostałeś prezesem?

Gdy wyprowadzałem się od rodziców do Poznania w związku z pracą, bo nie chciałem już dojeżdżać, miałem dwa wierzchowce. Przeniosłem je do pensjonatu. Pracowałem wtedy w poznańskim ogrodzie zoologicznym. Później zmieniłem branżę i to nie o 180, ale o milion stopni. Przeniosłem się, o zgrozo, do bankowości. Odbiłem się na tyle finansowo, że mogłem pozwolić sobie na kolejne konie. Konflikt z właścicielem stajni spowodował jednak, że zacząłem razem ze swoim wspólnikiem Pawłem szukać nowego miejsca. W Szewcach mamy obecnie 3 konie w pensjonacie i 380 własnych, w tym 42 na miejscu, a pozostałe w domach adopcyjnych. Wykupujemy je, ratujemy i oddajemy pod opiekę w prywatne ręce. Z czasem pojawiły się również zwierzęta gospodarskie, a od pięciu lat zajmujemy się też gatunkami dzikimi i egzotycznymi. Mamy wielbłądy, serwale, ostronosy, szopy, żenety, strusie, kangury, alpaki i lamy.

Skąd są te zwierzęta?

Trafiły do nas np. z upadających gospodarstw agroturystycznych czy z zamykających się prywatnych minizoo. Od trzech miesięcy powstało moje kolejne „pierdolnięcie”, jak to określają moi znajomi, czyli azyl dla żubrów. Jest to jedyna taka jednostka w Polsce i druga w Europie, która przyjmuje byki z różnych miejsc m.in. ogrodów zoologicznych. Z bykami często zdarzają się problemy nie tylko w hodowlach. Żeby do nich nie strzelać ani nie poddawać eutanazji, zdecydowaliśmy się je przyjmować i łączyć w stada. Obecnie mamy u siebie 5 byków m.in. Porfirego z zoo we Wrocławiu. Wszystko zaczęło się od Pyry, który w księdze rodowodowej został wpisany jako Kartofel. Zasada jest taka, że byki z odłowów mają imiona zaczynające się na „Ka-”, a te urodzone w niewoli na „Po-”. Nasze stado panów ma być rezerwuarem puli genetycznej na przyszłość. Na wypadek, gdyby padł jakiś byk, zawsze można któregoś od nas z azylu dołączyć do stada. Tak jak Pomponik, który pod koniec listopada wyjedzie do zoo we Wrocławiu. W pięć miesięcy we dwójkę z Pawłem zbudowaliśmy zagrodę dla żubrów o powierzchni 1 hektara.

Od 10 lat jest prezesem Fundacji "Benek". Jarociniak ratuje konie, wielbłądy i żubry

Czyli stałeś się specjalistą od wszystkiego?

Tak wyszło. Wiele rzeczy możemy zrobić sami, więc dzięki temu oszczędzamy. Ludzie mają coraz więcej egzotycznych gatunków. Zdarza się, że znajomi weterynarze dzwonią do mnie z pytaniami dotyczącymi np. chorób kangurów czy papug. Kiedyś posiadanie psa rasowego to było coś. A teraz ludzie szukają czegoś wyjątkowego. Jak trafił do nas mały kangur, to nikt z nas nie wiedział, jak go wychować. Zaczęliśmy jednak szukać. Odezwał się do nas Michał, który wyjechał kilkanaście lat temu do Australii i pracuje w sierocińcu dla tego gatunku.

Ale to sprzyja niestety nielegalnemu handlowi i przemytowi zwierząt w tragicznych warunkach.

Uważam, że posiadanie wszystkich gatunków powinno być możliwe po spełnieniu określonych warunków. Jeśli coś stanie się legalne, to przemyt przestanie mieć sens. Nie będzie półświatka i szemranych interesów. W Holandii, gdzie marihuana jest dozwolona, jest o połowę mniej ćpunów niż w Polsce, gdzie zioło jest zakazane. Owoc, który nie jest zakazany, traci na atrakcyjności.

Działacie na rzecz edukacji. Często prowadzisz zajęcia w przedszkolach i szkołach. To okazja, aby promować działalność „Benka”, ale i do tego, aby dzieci miały kontakt ze zwierzętami...

Nie trzymamy się jednego kierunku działania. Zarówno w przypadku stowarzyszenia, jak i fundacji „Benek”. W swoim statucie mamy wpisaną działalność nie tylko na rzecz zwierząt. Z udziałem koni uratowanych przed ubojem prowadzimy nieodpłatnie hipoterapię dla dzieci niepełnosprawnych. Największym problemem organizacji prozwierzęcych na świecie i w Polsce jest to, że większość z nich prowadzą osoby, które nienawidzą ludzi. To jest straszne. Problem tkwi również w tym, że ludzie mają tendencję do „bambinizacji” wszystkiego. Nieważne, czy to krowa, koń, wilk czy żubr. Ludzie patrzą na każdy gatunek jak na sarenkę Bambi. Nie powinno się uczłowieczać zwierząt. Moje poglądy są niepopularne. Moje psy nie śpią ze mną w łóżku. Mają swoje legowisko i klatkę kenelową z wyjętymi drzwiczkami, czyli bezpieczny azyl, gdzie mogą się ukryć, gdy są zestresowane. Zwierzęta muszą wiedzieć, że to człowiek jest przywódcą stada. Oburza mnie, jeśli schroniska nie chcą zgodzić się na adopcję zwierząt, bo np. pies będzie mieszkał w budzie na podwórku albo kot nie może być „wychodzący”. Można mieć wrażenie, że szybciej dostaniesz dziecko do adopcji niż psa ze schroniska. Ja nie jeżdżę na kontrole do domów adopcyjnych. Po prostu „wujek Benek” wpada w odwiedziny, na kawę. Nie traktuję ludzi jako wrogów, nie okazuję im braku zaufania. My zapewniamy naszym podopiecznym schronienie, odpowiednią karmę, ale chodzi jednak o to, że w domach adopcyjnych otrzymują więcej uwagi, czasu na zabawę i pieszczoty. My nie jesteśmy w stanie poświęcić każdemu koniowi choćby pół godziny na mizianie za uchem. Każdy wierzchowiec, który do nas trafia, jest badany pod względem zdrowotnym i behawioralnym. Sprawdzamy, czy nie jest na coś chory albo nie jest wariatem pod względem zachowania. Zwykle po miesiącu trafia do domu adopcyjnego. W tej chwili mamy 80 rodzin, które czekają na adopcję. Niektórzy potrafią czekać nawet po dwa lata. Ludzie po prostu ufają nam. Wiedzą, że skoro zakwalifikowaliśmy konia do adopcji, to poznaliśmy go i wiemy, że jest on odpowiedni dla danej rodziny.

Jak rozumiem stowarzyszenie powstało po to, żeby uregulować kwestie prawne?

Dzięki temu możemy np. występować jako oskarżyciele posiłkowi w sądzie, jeżeli są jakieś akcje ze zwierzętami, chociaż my raczej nie prowadzimy interwencji, bo nie mamy na to czasu. Kiedy wykupywaliśmy konie o wartości powyżej 5 tys. zł jako osoby prywatne musieliśmy płacić podatek od wzbogacenia. Jako organizacja pożytku publicznego jesteśmy z tego zwolnieni. Dlatego w 2010 roku powstało stowarzyszenia, a w 2019 - fundacja.

A skąd nazwa „Benek”? Od Twojego nazwiska?

Tak. Wielu moich znajomych mówi do mnie Benek. Moi rodzice też się już do tego przyzwyczaili. Zdarza się, że i moja mama też się do mnie tak zwraca. Na imię Michał już nie reaguję.

Kiedy rozmawialiśmy prywatnie w zeszłym roku, miałeś pomysł, aby stworzyć zwierzyniec w Jarocinie. Odpuściłeś już ten temat?

Rzeczywiście o tym myślałem. Rozmawiałem też w tej sprawie z burmistrzem, a u moich rodziców stanęły już domki dla zwierząt. Później jednak z powodu choroby mojego ojca, musieliśmy sobie ten pomysł odpuścić. Poza tym okazało się, że w Szewcach mamy tak dużo roboty, że nie jesteśmy w stanie dzielić czasu na to miejsce i na Jarocin. Stwierdziłem, że trzeba się skupić na jednej sprawie. Jestem po pedagogice specjalnej, więc mam uprawnienia do pracy z dziećmi. Nawiązałem współpracę z Agą Pietlicką z Gabinetu Terapeutycznego „Euforia”. Będę u niej prowadził zajęcia ze zwierzętami, szczególnie dla autystów. Przed pandemią jeździłem na wiele spotkań do szkół i przedszkoli. Zawsze to były zajęcia z udziałem zwierząt. Dzięki temu bardziej trafiam do najmłodszych. Chodzi mi o to, żeby uwrażliwiać ich na to, że wszystkie gatunki czują ból i strach. Uczenie empatii jest o wiele ważniejsze od zaostrzania kar za znęcanie się nad zwierzętami. Często bowiem dzieci są znacznie mądrzejsze od dorosłych.

Od 10 lat jest prezesem Fundacji "Benek". Jarociniak ratuje konie, wielbłądy i żubry

Taka gromada na pewno wymaga ogromnych ilości karmy? I skąd macie środki na ich utrzymanie?

W miesiącu zużywamy średnio 20 ton paszy treściwej i 70 ton siana. Organizujemy zbiórki. Mamy ludzi, którzy wspierają nas w sposób ciągły. Niestety w czasach pandemii jest coraz ciężej. Sporo dokładamy też ze swoich dochodów. Nie utrzymujemy się z pieniędzy fundacji. Zarówno ja, jak i Paweł prowadzimy swoje firmy.

Pomagają wam również szkoły m.in. zbierając kasztany dla żubrów

Byliśmy święcie przekonani, że jak ktoś nam przywiezie wiaderko kasztanów, to będzie huk. Kasztan Challenge skończył się tym, że mamy ich taką ilość, że dzielimy się z ogrodami zoologicznymi. Z Jarocina przyszło około 1,5 tony kasztanów. Pomaga nam m.in. szkoła w Rusku. Współpracujemy z nimi od czterech lat. Kiedyś po zbiórce karmy w zeszłym roku dostaliśmy od nich ponad tonę karmy dla psów, a to nie jest jakaś wielka placówka. Dla mnie to jest ogromne zaskoczenie. Każdy wyjazd do Ruska jest dla mnie przyjemnością. Spotykamy się przynajmniej raz w roku.

Przez przytulisko przewinęło się już bardzo dużo zwierząt. Czy masz takie, które szczególnie polubiłeś?

Ukochanym zwierzęciem był koń Aramis, od którego to wszystko się zaczęło. Jeździłem na nim w wojsku, a później go odkupiłem. No i oczywiście nasz pierwszy żubr - Pyra. To przez niego weszliśmy w temat azylu. To zwierzęta, które zainspirowały nas do powstania „Benkowa”, ale każdego podopiecznego traktujemy z takim samym oddaniem. Nie ma u nas lepszych i gorszych.

Kiedy zacząłeś jeździć konno?

Bardzo wcześnie, już chyba w wieku 3 lat. Moi dziadkowie byli koniarzami.

Aż się dziwię, że z Twoją wiedzą poszedłeś na studia pedagogiczne, a nie na weterynarię?

Studiowałem weterynarię , ale później je rzuciłem. Zrobiłem sobie jedną, drugą przerwę. Po trzeciej przerwie już nie potrafiłem wrócić na studia. Z dziećmi pracuję wiele lat, więc studia były dla mnie możliwością udokumentowania wiedzy i doświadczenia. Byłem najstarszym studentem na studiach dziennych na UAM-ie. To się zaczęło od wolontariatu podczas Prezentacji Artystycznych Osób Niepełnosprawnych organizowanych przed laty przez JOK. Raz nawet przyjechałem do Jarocina w mundurze kawaleryjskim, żeby wręczyć uczestnikom nagrody.

Od 10 lat jest prezesem Fundacji "Benek". Jarociniak ratuje konie, wielbłądy i żubry

Byłeś w wojsku? Ty taki buntownik i niespokojny duch?

Sam się zgłosiłem. Wiedziałem, że się prędzej czy później o mnie upomną. Postawiłem tylko jeden warunek, że chcę trafić do kawalerii.

Miałeś czas założyć rodzinę? Twoi bliscy tolerują Twoje pasje?

Nie tylko zdążyłem założyć rodzinę, ale i się rozwieść. Mam 14-letniego syna, który jest takim samym pasjonatem jak ja. Mam nadzieję, że będzie moim następcą. Moi rodzice musieli zaakceptować już dawno, że mam taki a nie inny pomysł na życie. Nie próbowali mnie nawracać. W większości decyzji mnie popierają. Martwią się tylko o to, żeby mnie nic nie zeżarło w domu...

 

reklama
reklama
Udostępnij na:
Facebook
wróć na stronę główną

ZALOGUJ SIĘ - Twoje komentarze będą wyróżnione oraz uzyskasz dostęp do materiałów PREMIUM.

e-mail
hasło

Nie masz konta? ZAREJESTRUJ SIĘ Zapomniałeś hasła? ODZYSKAJ JE

reklama
Komentarze (0)

Wysyłając komentarz akceptujesz regulamin serwisu. Zgodnie z art. 24 ust. 1 pkt 3 i 4 ustawy o ochronie danych osobowych, podanie danych jest dobrowolne, Użytkownikowi przysługuje prawo dostępu do treści swoich danych i ich poprawiania. Jak to zrobić dowiesz się w zakładce polityka prywatności.

Wczytywanie komentarzy
reklama
reklama