reklama
reklama

Krzysztof Krawczyk o sobie, małżeństwie i muzyce. Przeczytaj wywiad zrobiony w Jarocinie

Opublikowano: Aktualizacja: 
Autor:

Krzysztof Krawczyk o sobie, małżeństwie i muzyce. Przeczytaj wywiad zrobiony w Jarocinie - Zdjęcie główne

reklama
Udostępnij na:
Facebook

Przeczytaj również:

Kultura Zmarły wczoraj Krzysztof Krawczyk, w czerwcu 2004 roku był gwiazdą obchodów Dnia Jarocina. Zgromadził prawdziwe tłumy. Przy okazji udzielił wywiadu Annie Gauzie.
reklama

Został pan przez jarociniaków entuzjastycznie przyjęty. Były całe rodziny. Dzieci, młodzież, dorośli.

Widziałem, że są przynajmniej dwa czy trzy pokolenia. Na koncerty rzeczywiście przychodzi dużo ludzi, ale jak idę do sklepu z płytami, to widzę, że jest niedobrze. Moja płyta kosztuje nawet 36 złotych. To jest rozbój w biały dzień. Nie powinna kosztować więcej niż 20 złotych.

To prawda. Ale weźmy choćby krążek "...bo marzę i śnię". Sprzedano 100 tys. egzemplarzy. To chyba nieźle?

Są różne okresy. Był boom na samochody i mieszkania przez wejściem do Unii, więc ludzie teraz nie mają pieniędzy. Muzyka, obok dobrego papierosa czy czekolady, jest towarem luksusowym. Dobra książka, płyta kosztują. Dlatego płyta "To, co w życiu ważne" nie sprzeda się tak jak poprzednia.

Pozostają niedrogie koncerty.

Ale to też demoralizuje rynek, że wszyscy wszystko dostają prawie za darmo. Generalnie bilety na koncerty idą ciężko. W moim przypadku nie jest tak źle. Karnety na koncerty są po 30, 40 złotych. Ale to nie jest ta ilość koncertów, co kiedyś. Kryzys dotyka wszystkich, również artystów. Myślę jednak, że jeśli ktoś jest melomanem, to znajdzie w swoim budżecie pieniądze na płytę. Więc możemy się oprzeć tylko na smakoszach. Na szczęście młodzież jest bardzo dobrze osłuchana i kupuje to, co jest dobre.

Pańskie płyty?    

Tak. Ostatni krążek "To, co w życiu ważne" jest najlepszym, jaki kiedykolwiek nagrałem.

To chyba najbardziej liryczna z pańskich płyt. W recenzjach pojawiają się nawet opinie, że "nikt nie potrafi śpiewać o miłości tak, jak Krawczyk"

Choć stary już jestem, mam 58 lat, to nie czuję tego. Nie przerażam się, bo tylko biologia jest moim wrogiem. Nie próbuję być nauczycielem, żeby uczyć ludzi miłości. Chcę pokazać swoje życie, dlatego w wywiadach mówię o sobie i niczego nie ukrywam. W życiu wielokrotnie ulegamy różnym pokusom, wszystkiemu co jest dookoła: piękne kobiety, samochody, filmy, które podniecają naszą wyobraźnię, pieniądze, narkotyki i używki. Człowiek poważny, nie w sensie wieku, ale filozofii życia, potrafi z tymi uzależnieniami powalczyć, co mnie się udało. Nigdy nie ukrywałem, że otarłem się o narkotyki, lekomanię, która praktycznie jest nieuleczalna, o alkohol. To było w różnych okresach życia. Nie udało się uniknąć. Choć patrząc od strony genetycznej, w mojej rodzinie nikt nie był alkoholikiem, lekomanem, czy narkomanem. Na szczęście w tej chwili jedynym moim uzależnieniem jest śpiewanie i ten tryb życia.

Lubi pan szum medialny wokół swojej osoby?

Jestem na to skazany. A bycie obiektem czyjejś uwagi jest wyróżnieniem, a nie kłopotem. Chcę mieć jak najwięcej kontaktu z publicznością, z mediami. Nie robię sobie nigdy wyrzutów, że się odkrywam przed ludźmi. Media muszą z czegoś żyć, więc ich nie unikam, bo jestem przecież człowiekiem publicznym.

Dlaczego wyjechał pan do Stanów? W Polsce był pan człowiekiem popularnym, z nazwiskiem, a tam jednym z wielu. Po to żeby zarobić? Pogoda dla artystów w Polsce była nie najlepsza?

Nie. Było bardzo dobrze. Wyjechałem, bo ówczesny władca Radiokomitetu o pseudonimie "Krwawy Maciuś" (chodzi o Macieja Szczepańskiego - przyp. red.), który rządził telewizją z ramienia Gierka oraz radiem, nie wydając żadnego okólnika na piśmie, kazał mnie wykreślić, jak Anię Jantar czy Skaldów. Nikt dokładnie nie wiedział, za co. Myślę, że ludzie, którzy mają władzę, dostają jakiś narkotyk, są uzależnieni i tracą ostrość widzenia. Ja na szczęście z polityki wyleczyłem się w 1997 r., jak pomogłem AWS-owi zdobyć władzę. Naprawdę. Śpiewałem o nich dziesięć razy dziennie w telewizji. Głosowałem na nich i się rozczarowałem.

 I żałuje pan teraz.

Żałuję, że się dałem skusić. Teraz też miałem różne oferty w związku z wyborami. Nawet z jednej partii dostałem numer jeden na liście.

Z której?

Nie mogę powiedzieć. Nie będę sobie dzielił elektoratu, w cudzysłowie oczywiście.

Powiodło się panu w USA?

To była wielka lekcja życia. Zjeździłem kraj wzdłuż i wszerz. Czasami było dobrze. Występowałem w Las Vegas, Atlantic City, w dobrych show, w opening'ach dla Johny Casha, Dolly Parton, Kenny Rogersa. Nagrałem dwie profesjonalne płyty.

Odniosły sukces?

Pierwsza tylko na terenie Indiany i Ohio. Z drugiego krążka, jeden utwór "Powiedz mi" w dziesięciu stanach był w pierwszej dziesiątce listy przebojów. Płyta z tą piosenką wyjdzie w Polsce najpóźniej w przyszłym roku. Wtedy ludzie będą wiedzieli, co ja w tej Ameryce robiłem. Najważniejsze jednak jest to, że poznałem tam moją żonę, z którą jestem 23 lata.

 Ale pracował pan też na budowie.

To było różnie. Pracowałem jako kierowca, barman, no i też na budowie. Najcięższą dla mnie robotą było przybijanie młotem pneumatycznym kawałków grubej papy, która wyglądała jak dachówka. Robota na kolanach. Niesamowita męka, ale mam szacunek do ciężko pracujących ludzi, którzy sami się na to skazują swoim nieuctwem, lenistwem i powierzchownością.

Powiedział pan kiedyś, że "emigracja jest bolesna". Co takiego wydarzyło się w Stanach?

Jest bolesna, bo trzeba poświęcić własne zdrowie, ambicje i marzenia.

Wrócił pan na festiwal w Sopocie w 1994 r. A potem był kryzys. O Krzysztofie Krawczyku zrobiło się cicho, aż trafił do Disco Relaksu. Podobno sprzedał się pan z wyrachowaniem i nie żałuje tego?

Tak z wyrachowaniem i nie żałuję. W ogóle nie miałem konkurentów. Biłem ich tam na łeb. Wygrywałem wszystkie listy przebojów. Było może dwóch zawodowców, a reszta pitoliła coś o majteczkach w kropeczki i jakiejś teściowej klozetowej, co mnie bawiło. Myślę, że każdy na moim miejscu zrobiłby to samo. Nie wstydzę się żadnej z nagranych wtedy piosenek. Moi przyjaciele i pseudoprzyjaciele wepchnęli mnie w tę sytuację, bo nie interesowali się moim piosenkami, odrzucając jedną po drugiej. Komisja, która kwalifikowała utwory do emisji w publicznym radiu i telewizji, odrzuciła osiem moich piosenek.

Były złe?

Bardzo dobre. Jak pisaliśmy w stylu Krawczyka, mówili, że to już było. Jak nowocześniej, jak teraz, twierdzono, że to w ogóle nie jest Krawczyk. Chcieli mnie po prostu odstawić na boczny tor. Nazywano nas reżimowymi piosenkarzami i zrobiono nam dużą krzywdę. Nie chcę wymieniać nazwisk, ale była to ekipa Walendziaka. Nomen omen Krawczyk popierał prawicę... Mnie ekskomuniści bardziej pomogli, niż prawicowcy, z którymi byłem sercem.

No, ale Krzysztof Krawczyk wrócił do łask. Święci triumfy popularności

Nie ma łaski. Nie można niczego kupić. Trzeba to sobie wypracować. Nie da się ukryć, że to jest jeden z najlepszych okresów w mojej karierze. Wyjeżdżając do Stanów, miałem cztery złote płyty i jedną platynową. Dzisiaj mam osiemnaście złotych i cztery platynowe krążki.

Wspomniał pan, że w USA poznał swoją żonę i jest z nią 23 lata. A przecież rozwiedliście się. Teraz znowu pan jej się oświadczył. Trudno nadążyć...

A to było na użytek mediów zrobione. Kupiłem jej pierścionek i pojechaliśmy do Paryża, bo jedna z gazet tak chciała to mieć.

Która?

To nieistotne. W każdym razie nie chcieliśmy odmawiać. Tym bardziej, że kontrakt był taki, że pismo załącza w formie insertów moje płyty. Za to pieniądze dostajemy z góry, nie czekamy aż się gazety sprzedają.

Dlaczego się rozwiedliście, skoro w zasadzie nie rozstaliście się?

Wściekłem się na naiwność mojej żony, która dostała bardzo dobrze zrobiony materiał świadczący o mojej niewierności. Trochę za późno dałem go do biegłych sądowych, ale okazało się, że jest to świetny fotomontaż. Szkoda tylko, że na pierwszej sprawie pojednawczej nie walnąłem w stół, bo ten cały rozwód była to jakaś bzdura.

Komuś zależało na rozpadzie waszego małżeństwa?

Podejrzewam, że ktoś chciał mi żonę sprzątnąć sprzed nosa i posunął się do takiego czegoś.

Kto?

Konkurent - bogaty, przystojny i młodszy. Nie ujawnię, kto to jest, bo to nie ma znaczenia. W każdym razie, dwa miesiące po rozwodzie żona dowiedziała się o spreparowaniu zdjęć. No i nie chciałem, żeby wyszło, że moja żona jest taka naiwna, łatwowierna. Ustaliliśmy, że to ja się jej oświadczę i, że piosenka "Bo jesteś Ty" jest dla niej na pojednanie. Myślę, że dzięki temu płyta też lepiej się rozeszła.

Ma pan dzieci. Mówi się, że m.in. znany piosenkarz Norbi jest pańskim synem?

Nie. To była "kaczka", którą zaczęliśmy swego czasu puszczać.

Zdaje się, że media to podchwyciły.

Wymyślamy takie rzeczy po to, żeby udowodnić ludziom, że media łykają wszystko, co im się powie. I nikt za to nie poniesie odpowiedzialności.   

Rozmawiała

Anna Gauza 

reklama
reklama
Udostępnij na:
Facebook
wróć na stronę główną

ZALOGUJ SIĘ - Twoje komentarze będą wyróżnione oraz uzyskasz dostęp do materiałów PREMIUM.

e-mail
hasło

Nie masz konta? ZAREJESTRUJ SIĘ Zapomniałeś hasła? ODZYSKAJ JE

reklama
Komentarze (0)

Wysyłając komentarz akceptujesz regulamin serwisu. Zgodnie z art. 24 ust. 1 pkt 3 i 4 ustawy o ochronie danych osobowych, podanie danych jest dobrowolne, Użytkownikowi przysługuje prawo dostępu do treści swoich danych i ich poprawiania. Jak to zrobić dowiesz się w zakładce polityka prywatności.

Wczytywanie komentarzy
reklama
reklama