reklama
reklama

Chce ponownie wejść na Śnieżkę, ale w styczniu. W lutym było za ciepło - mówi Miła Bartkowiak [GALERIA]

Opublikowano: Aktualizacja: 
Autor:

reklama
Udostępnij na:
Facebook

Przeczytaj również:

Kobieta i dziecko Ludmiła Bartkowiak twardo stąpa po ziemi. Nie boi się zrywać z szablonowym myśleniem zarówno w pracy neurologopedy, jak i w życiu codziennym. Wszystko, co osiągnęła zawdzięcza sobie, własnemu uporowi i pozytywnemu myśleniu. A niedawno weszła na Śnieżkę w szortach i staniku.
reklama

 W ostatnim czasie sporo mówi się o potrzebie wychodzenia ze strefy komfortu dla własnego dobra, a przede wszystkim dla samorozwoju. Chciałbym jednak zapytać cię czym dla ciebie jest komfort?

Dla mnie komfortem jest poczucie bezpieczeństwa. Odczuwam go po powrocie z pracy, kiedy zakładam szlafrok, wypijam rosół i jest mi ciepło. Oczywiście przebywam wtedy w znanych sobie kątach np. we własnym domu.

Po co więc opuszczać to bezpieczne miejsce?

Przede wszystkim robię to po to, aby przełamywać własne bariery np. poprzez morsowanie. Tak naprawdę jestem wielkim zmarzluchem, który po domu biega w szlafroku i grubych skarpetach. Pomyślałam sobie, że kiedy zacznę morsować, to przyzwyczaję się do zimna, a przede wszystkim zacznę je odczuwać w inny sposób. Tak się stało. Jest zimno, ale ja odczuwam to teraz inaczej. Dawniej dyskomfortem było przebywanie na dworze bez szala, rękawiczek czy podkoszulki. Obecnie wychodząc poza strefę własnego komfortu, potrafię ubrać się lekko i  nie jest mi zimno. 

Analizując twoje życie stwierdzam, że na wielu płaszczyznach swojego działania przełamywałaś przyjęte schematy. Nic też nie było ci dane. Na wszystko zapracowałaś.  

Maturę zdałam mając dwoje małych dzieci. Potem poszłam na nauczanie zintegrowane i wychowanie przedszkolne. To jednak było dla mnie za mało. Nie chciałam pracować w szkole. Przedszkole też nie było moją bajką. Lubię pomagać innym. Daje mi to sporą satysfakcję, więc chciałam to robić. Postanowiłam zrobić podyplomówkę z logopedii, po jej ukończeniu pani z wrocławskiej uczelni podsunęła mi posmysł, abym specjalizowała się w neurologopedii, bo w tamtym czasie było mało specjalistów. Tak zrobiłam. Studia ukończyłam z wyróżnieniem. Dostałam wtedy propozycję pracy w Bonifraterskim Centrum Zdrowia w Marysinie, jako pierwsza neurologopedka, gdzie pracuję do dzisiaj. Mam na swoim koncie ukończoną  oligofrenopedagogikę oraz podyplomówkę z autyzmu. Zrobiłam też szkolenie z metody Dyna-Lingua M.S., która stosowana jest w terapii dzieci i osób dorosłych z zaburzeniami mowy o podłożu neurologicznym. 

Mówią, że jesteś znana z niepoddawania się w walce o swoich podopiecznych

To prawda. Wychodzę poza wiedzę szablonową albo poszukuję nowych metod pracy z pacjentem. Do każdego z nich podchodzę personalnie. Obchodzę się z nimi tak, jak chciałabym, aby ktoś zajął się mną. Uważam, że każda choroba zaczyna się od jelit. Jesteśmy sobie w stanie pomóc zmieniając sposoby odżywiania się, ale i też zmieniając własne myślenie i nastawienie. Ktoś kiedyś powiedział: „jesteś tym co jesz, jesteś tym co myślisz”. W swojej pracy stosuję pastę dr Budwig, która działa bardzo dobrze na pacjentów. Często w pracy słyszę „a pani Miłka znowu coś wymyśliła”. Ordynator oddziału, na którym pracuję, wzięła udział w konferencji w USA. Po powrocie przyznała mi rację. W Ameryce mówiono również o działaniach tej pasty. Dostrzegam zresztą rezultaty tego. Staram się wypróbowywać inne alternatywy. Oczywiście nie zawsze to się sprawdza. 

Tobie jednak się udaje, jak choćby postawienie na nogi pacjentki, której nie dawano szans>

Mieliśmy pacjentkę, która po urazie czaszkowo-mózgowym miała czterokończynowy niedowład. Twierdzono, że będzie jak roślina. Przebywałam z nią dość długo. Wiedziałam, że ona rozumie, co do niej mówię. Miałyśmy wyuczony schemat komunikacji, którym ona dawała mi znać, na co się zgadza, a na co nie. Na własną rękę przygotowywałam jej pastę budwigową. Uczyłam ją połykać, ponieważ była karmiona dojelitowo. Specyfik podawałam jej najpierw w śladowych ilościach łyżeczką. Jej stan poprawiał się. Zaczęła mówić i zjadać pokarmy samodzielnie. Ostatecznie wyszła od nas o balkoniku. Odwiedziła mnie w domu ze swoim chłopakiem. Pasta budwigowa na pewno pomogła, jak i rehabilitacja. A „mój” specjał polecam innym pacjentom. Myślę, że moje oddanie oraz wiara w uzdrowienie bardzo jej pomogła. Powiem szczerze, ja nie zawsze zgadzam się z opinią  lekarzy. Przykładem jest moja bradykardia, przy której moje tętno spoczynkowe wynosi często 38. Kazano mi wszczepić stymulator, abym mogła normalnie funkcjonować. Zauważyłam jednak, że po morsowaniu moje tętno się podniosło. Oczywiście nie jest ono idealne, ale dochodzi już do 45 (śmiech).

Wróćmy do wychodzenia ze strefy komfortu. Kiedy pierwszy raz tego dokonałaś?

Pierwszą była decyzja związana z moją rodziną, ale nie chcę o tym mówić. Cztery lata temu zaczęłam biegać. Zdobyłam koronę półmaratonów. Kolejnym wyzwaniem było zaangażowanie się w marketing sieciowy. Wtedy zrozumiałam, jak wielkie znaczenie ma pozytywne myślenie. Miałam sporo oporów z wystąpieniem przed ludźmi, a tutaj miałam prezentować firmowe produkty. Początkowo czułam się fatalnie. W czasie pierwszej prezentacji, na której było z piętnaście osób, pot leciał mi po tyłku, a nogi  się trzęsły. Nie umiałam sklecić zdania. Zaczęłam pracować nad tym. Nagrywałam się na komórce i oglądałam. Potem stworzyłam grupę dla osób, które zaprosiłam do biznesu i tam nagrywałam dla nich krótkie filmiki. Z czasem zaczęłam robić to na facebooku. A w lutym ubiegłego roku wystąpiłam z 30-minutowym wykładem przed publicznością, która liczyła sobie tysiąc osób. Czułam się wspaniale i byłam z siebie dumna. To dopiero było wyjście ze strefy komfortu. 

No tak, ale tobie było za mało wyzwań.

(śmiech) Zaczęłam morsować. Owszem stało się ono bardzo modne. Kiedyś jednak  modne było palenie czy picie alkoholu. Teraz to się zmienia, więc chyba idziemy w dobrym kierunku. Oczywiście należy być świadomym tego, co się robi i nie można iść na żywioł. Spróbowałam morsowania 2 lata temu. Zrobiłam to z grupą doświadczonych osób. Wtedy to wyglądało całkiem inaczej: buty neopronowe, rękawiczki, czapki, szaliki. Nie brakowało rozgrzewki, a do wody wchodziłam szybko i krótko w niej byłam. Nie zastanawiałam się nad tym, po co to robię. Zaczęłam  jednak czytać i coraz bardziej interesować się tematem. Z czasem zaczęłam wchodzić do wody w samym stroju, nie trzymam już rąk w górze tylko je mocze. Za każdym razem wchodzę do lodowatej wody z jakąś intencją np. za zdrowie swoje czy kogoś. Na chwilę wyłączam się od rzeczywistości, przebywam wtedy sama ze sobą. To pomaga mi wyłączyć myślenie, że woda jest zimna. Zanurzam się na chwilę cała. Lubię też pływać w takiej wodzie. A na końcu robię reset, moczę dwukrotnie głowę i wychodzę. Najkrócej morsowanie przez 3 minuty, najdłuższy czas to 32 minuty. Po prostu zagadałam się (śmiech). 

Poszerzasz swoją wiedzę o morsowaniu?

Tak. Co prawda mądrzejsi ode mnie mówią, że siedzenie w zimnej wodzie 32 minuty to nic dobrego. Ja jednak uważam, że należy wsłuchać się we własne ciało. Jeśli czuję, że jest mi dobrze, to zostaję w wodzie. Natomiast zdrowe morsowanie powinno wyglądać tak, że wchodzisz codziennie do wody na 2 lub 3 minuty. Ważne jest, aby przygotować całe ciało do zimna, a nie tylko do wysokości klatki piersiowej. Przede wszystkim nie powinno się rozgrzewać przed wejściem do wody. Można trochę rozluźnić stawy. W rozgrzanym ciele układ immunologiczny otrzymuje sygnał, do schłodzenia się. Kiedy teraz my wejdziemy do lodowatej wody, w naszym organizmie dochodzi do wariacji. Ono nie wie, czy ma się schłodzić, czy rozgrzać, bo otrzymuje sprzeczne sygnały. Nie jest to również dobre dla układu sercowo-naczyniowego. Oczywiście są podzielone zdania na ten temat. Trzeba jednak mieć zdrowy rozsądek. Kiedyś biegałam przed morsowaniem, ale z czasem zauważyłam, że wejście do wody z marszu jest lepsze. 

Miła, ale tobie znowu wrażeń było zbyt mało i musiałaś spróbować morsowania na sucho, które jest trudniejsze od tego na mokro.

O morsowaniu na sucho myślałam zanim weszłam do lodowatej wody. Dwa lata temu zobaczyłam mojego kolegę z branży MLM. Po prostu zapragnęłam tego. Zaczęłam jednak od wchodzenia do lodowatej wody. To był pierwszy krok przygotowań do kolejnego wyzwania. Wtedy też moje półkule mózgowe zaczęły się ze sobą kłócić (śmiech).

Co masz na myśli?

No… jedna półkula mówiła „jak ty chcesz wejść do zimnej wody lub rozebrana na Śnieżkę, jeżeli uwielbiasz wylegiwać się latem na słońcu i nigdy ci nie jest za gorąco”? Druga zaś powtarzała „chce tam wejść, pomimo że odczuwalna temperatura może wynosić -30 stopni”. Wreszcie moje półkule się pogodziły. Postanowiłam więc spróbować, aby zobaczyć, jak zachowa się moje ciało i głowa. Zaczęłam szukać kogoś z kim mogłabym wejść na Śnieżkę. Skontaktowałam się przez koleżankę z pewnym mężczyzną, który zdobył górę z Wim Hoffem. Jednak cały kurs i zdobycie z nim Śnieżki kosztowałoby mnie aż 7 tys. zł. Wierzyłam jednak, że uda mi się to zrobić. Pewnego razu spotkałam Pawła Osiałkowskiego. Zgadaliśmy się na temat morsowania. Okazało się również, że za 3 miesiące wybiera się z grupą osób na Śnieżkę. Postanowiłam dołączyć.

Przygotowywaliście się do tego?

Oczywiście że tak. Najpierw zaczęłam chodzić boso po śniegu. Co niedzielę jeździłam morsować do Cichowa lub Kowalewa. Razem z Pawłem postanowiliśmy morsować na sucho. W jedną z niedziel, kiedy było -17 stopni, wybraliśmy się na spacer. Moja córka, jak mnie zobaczyła, to stwierdziła „mamusia chyba cię p***”. Byłam ubrana w szorty, sportowy stanik, czapkę rękawiczki i buty sportowe. Choć ja myślałam, że będziemy spacerować krótko, to skończył się na półtoragodzinnej wycieczce. Po powrocie do domu myślałam, że sobie język odgryzę, trzęsłam się jak galareta. Zaczęłam zastanawiać się, jak ja chcę wejść na Śnieżkę skoro to będzie trwało znacznie dłużej. Czytałam liczne publikacje. Również te dotyczące odpowiedniego odżywiania się, rozgrzewania ciała, po tak długiej ekspozycji na zimno, bo trzeba to robić z głową i stopniowo. Dodatkowo stosowałam zimne prysznice, które według mnie są gorsze od mokrego morsowania. Obecnie nie stanowią one dla mnie problemu. Dziś wiem, że nie wolno po morsowaniu na sucho ubierać się grubo, czy pic gorącą herbatę. 

Jak wyglądała ta wasza wyprawa?

Pojechaliśmy tam już w piątek po pracy. Na Śnieżkę weszliśmy w sobotę rano. Każdy z nas miał raki na butach. Bez tego nie dałoby się iść. W plecaku ciepła odzież i woda do picia. Zanim jeszcze wyruszyliśmy, glądaliśmy na YouTubie filmy Macieja Szyszki, który na Śnieżkę wszedł ponad 100 razy. Dał nam wiele cennych uwag, które każdemu pomogły. Polecam jego nagrania, to są najlepsze instruktarze. Droga zajęła nam dwie godziny.

Co poczułaś na górzę?

Kiedy doszłam, to po prostu płakać mi się chciało. Z jednej strony nie dowierzałam, a z drugiej… myślałam, że będzie bardziej ekstremalnie. U góry odczuwalna temperatura wynosiła -15 stopni. Mówiłam z trudem. W ten dzień było bardzo pochmurno,  a na górze na chwilę zaświeciło słonce, jakby chciało nam podziękować za nasz wyczyn. Właściwie to wszyscy myśleli, że będzie gorzej. Dlatego postanowiliśmy zejść z góry również rozebrani. Całą trasę zrobiliśmy w 3,40 h. 

Oczywiście było ci za mało i w niedzielę wspólnie z innymi morsowałaś w Przysiece w wodospadzie. 

(śmiech) Woda w wodospadzie górskim jest specyficzna. Inaczej odczuwa się w niej chłód. 

Dalsze plany, bo pewnie na tym nie poprzestaniesz?

Chcemy wejść za rok, ale w styczniu. W lutym było dla nas za ciepło.

 

reklama
reklama
Udostępnij na:
Facebook
wróć na stronę główną

ZALOGUJ SIĘ - Twoje komentarze będą wyróżnione oraz uzyskasz dostęp do materiałów PREMIUM.

e-mail
hasło

Nie masz konta? ZAREJESTRUJ SIĘ Zapomniałeś hasła? ODZYSKAJ JE

reklama
Komentarze (0)

Wysyłając komentarz akceptujesz regulamin serwisu. Zgodnie z art. 24 ust. 1 pkt 3 i 4 ustawy o ochronie danych osobowych, podanie danych jest dobrowolne, Użytkownikowi przysługuje prawo dostępu do treści swoich danych i ich poprawiania. Jak to zrobić dowiesz się w zakładce polityka prywatności.

Wczytywanie komentarzy
reklama
reklama