Zamiast telewizora ma Bieszczady, zespół i psa. Udziela się u „pingwinek”

Opublikowano:
Autor:

Zamiast telewizora ma Bieszczady, zespół i psa. Udziela się u „pingwinek” - Zdjęcie główne
Udostępnij na:
Facebook

Przeczytaj również:

Wiadomości

Mariusz „Długi” Grzesiek jest muzykiem, występował w zespołach „ArteFakt” i „Acapulco”. Swoją pasją dzieli się jako instruktor w Warsztacie Terapii Zajęciowej w Jarocinie, gdzie założył i prowadzi zespół „Pogo-Dni”.

 

 

Patrząc na twoją aktywność na facebooku, nasuwa się pytanie, skąd czerpiesz energię do tego wszystkiego?

Energia bierze się głównie z miłości do przyrody i muzyki. Moja pasja górska to głównie Bieszczady, a muzyczna - zespół „Pogo-Dni” - to wszystko pięknie się łączy. Zaczęło się też trochę dzięki festiwalowi rockowemu w Jarocinie. Chłonąłem tę muzykę od dzieciństwa. Pożyczałem kasety od starszych kolegów - od Szymona Koniecznego oraz jego kuzyna Macieja Zielezińskiego, u którego w Jarocinie często nocował Jurek Owsiak. Oni opowiadali mi też o festiwalu. Swoją przygodę zaczynałem od polskiej muzyki rockowej, od kapel, które przyjeżdżały do naszego miasta. Mogłem je trochę podejrzeć, bo część z nich nocowała w naszej bibliotece publicznej m.in. „Kat”, „Vader”, „The Bill”, „Farben Lehre”. Z kolei mój sąsiad, Grzegorz miał kapelę, która ćwiczyła w garażu. I to mnie bardzo fascynowało: „oni grają na instrumentach, mają prawdziwe instrumenty.”

Kiedy sam zacząłeś grać?

Dość późno, dopiero w szkole policealnej. Mój przyjaciel pokazał mi gitarę elektryczną. Wziąłem ją do ręki i poczułem, że to jest to. Za pierwsze zarobione pieniądze kupiłem sobie gitarkę w komisie w Ostrowie. Chwilę później moja siostra - Justyna kupiła sobie używaną perkusję. Grać uczyłem się sam. Pomagali mi koledzy. Justyna też jest samoukiem. Pamiętam, że codziennie po szkole oglądaliśmy na TVP2 program „Clipol”. Dzięki temu poznaliśmy m.in. „Hey”, „IRA”, „Illusion” i „Oddział Zamknięty”. Lubiliśmy też „La La Mi Do czyli Porykiwania Szarpidrutów”. Wtedy marzyłem o robieniu wywiadów z muzykami. Udało mi się to zrealizować, gdy przez prawie dwa lata pracowałem jako przewodnik w Spichlerzu Polskiego Rocka. Razem z Justyną tworzyliśmy nasz autorski projekt, czyli zespół „ArteFakt”. Grałem również przez jakiś czas z „Acapulco”.

Kiedy byłeś pierwszy raz na festiwalu?

To było w 2000 roku. Start Festiwal. Pierwsza reaktywacja po latach ‘90. Wtedy po raz pierwszy widziałem na żywo Roberta Brylewskiego, który jest dla mnie bardzo ważną postacią. Ogromnie się cieszę, że Tomek Jankowski wpadł na taki wspaniały pomysł, żeby w pierwszą rocznicę śmierci Roberta zorganizować koncert.

Co myślisz o najnowszej odsłonie festiwalu?

Czasy się zmieniły, system również. Przykre jest to, że obecne eksperymenty czynione przez osoby, które kompletnie nie znają klimatu festiwalu rockowego, wpływają na zatracenie tożsamości naszego festiwalu. A ponieważ przyroda nie lubi pustki, to tę niszę wykorzystali ludzie z pasją, którzy stworzyli „Gardłoryki” w Nowym Mieście, „Wieżę Rocka” w Żerkowie, „Zgrzytowisko” w Miłosławiu i „Rock na Bagnie” pod Białymstokiem, który ludzie porównują do starego „Jarocina”. Jest jeszcze festiwal, który tworzą moi znajomi w Trzcielu, „Hey Ho Ramona”.

A jak udało się połączyć pasję - muzykę - z pracą zawodową?

Pięć lat temu podjąłem pracę w Warsztacie Terapii Zajęciowej jako kierowca busa. Zacząłem uczestnikom puszczać w czasie drogi polską muzykę rockową. I to się im spodobało, mimo że większość z nich wcześniej znała tylko muzykę disco-polo. Potem pracowałem z nimi wolontariacko. Prowadziliśmy sobie próby i uczyliśmy się prostych piosenek. Razem z moją siostrą stwierdziliśmy, że warto byłoby z tego zrobić jakiś fajny projekt, np. zespół. W tym czasie pani kierownik WTZ zaproponowała mi pracę. Warunkiem było jednak rozpoczęcie przeze mnie studiów na kierunku pedagogiki specjalnej. Dzięki temu mogła zatrudnić mnie jako terapeutę.

Propozycja została przyjęta...

Nie zastanawiałem się długo. Podjąłem naukę w Dolnośląskiej Szkole Wyższej we Wrocławiu. Ustaliliśmy też skład zespołu „Pogo-Dni”. Okazało się, kto z uczestników warsztatów chce śpiewać, kto umie i komu sprawia to przyjemność. Nasz profil jest typowo rockowy. Nie gramy innych gatunków muzycznych. Dzięki temu, że reaktywowaliśmy pracownię muzyczną, mogliśmy wzbogacić się o nowe instrumenty. Nasi uczestnicy chcą się uczyć. Idzie im to oczywiście dużo wolniej. Kuba gra na ukulele, a Robert na harmonijce. Mamy też Grzesia, który próbuje opanować klawisze. Dorobiliśmy się pierwszego teledysku do autorskiej piosenki „Promienie”. Pochwalę się, że 9 lipca obroniłem pracę licencjacką poświęconą „rozwijaniu osobowości u osób niepełnosprawnych dzięki muzyce”. Pisałem oczywiście w oparciu o swoje doświadczenia i obserwacje. Od października zaczynam studia magisterskie.

Największe marzenie muzyczne, które udało się zrealizować?

Występ na dużej scenie na Woodstocku z Piotrem Bukartykiem. Brałem udział w warsztatach i załapałem się do zespołu. Wspólnie zaśpiewaliśmy na zakończenie. A jeśli chodzi o zespół „Pogo-Dni” to na pewno był to nasz występ na Jarocin Festiwalu w 2016 roku, na scenie w namiocie. Dostali opaski i identyfikatory. Mogli poczuć się jak prawdziwi artyści. Aż miło było patrzeć, jak się cieszą. To są bardzo szczere osoby. Mówią to, co myślą, a na koncertach zachowują się na 100% naturalnie. Nikogo nie udają, nie naśladują.

Z twojej opowieści wynika, że z niejednego pieca jadłeś chleb i niejedną pracę wykonywałeś. Długo szukałeś swojego miejsca w życiu?

Zdecydowanie. Najprzyjemniejsza praca, jaka trafiła mi się zaraz po szkole, związana była z moim wybronieniem się od wojska. Moja pacyfistyczna natura nie pozwalała mi na to. Zresztą nie widziałem siebie ogolonego na łyso i biegającego przez 1,5 roku z karabinem po poligonie, na ćwiczeniach. Spędziłem swój obowiązek wobec Ojczyzny odrabiając służbę zastępczą. Wybroniłem się sam. Ludzie, którzy byli w komisji, stwierdzili, że moje poglądy są wiarygodne. Nie świrowałem, nie potrzebowałem opinii psychiatry.

I gdzie trafiłeś?

Muzeum Ziemiaństwa w Dobrzycy. Przez ponad dwa lata odrabiałem wojsko, będąc ogrodnikiem. Zajmowałem się parkiem. Byłem też strażnikiem muzealnym, a czasami nawet przewodnikiem po wystawach. To była wspaniała przygoda. Potem miałem kilka zajęć związanych typowo z pracą na produkcji. Zupełnie nie moja bajka. W ogóle nie mogłem się odnaleźć. Ta praca mnie przytłaczała.

A co masz w planach?

Teraz myślę o tym, żeby w przyszłym roku pojechać na Pol’and’Rock razem z „pogo-dnymi”. Rozmawiałem już w tej sprawie ze Smalcem - wokalistą „Zielonych Żabek”, który prowadzi scenę w namiocie „Viva Kultura”. Chociaż będziemy też próbować uderzać na małą lub dużą scenę. To byłoby piękne doświadczenie, bo gdy oglądamy w pracowni czasem fragmenty z koncertów, uczestnicy są zachwyceni i mówią, że chcieliby chociaż raz zobaczyć to na żywo.

A jak rodzina reagowała, szczególnie na początku, na te pasje muzyczne?

Mieszkaliśmy tylko z mamą. Ona jest bardzo otwartą i tolerancyjną osobą. Nigdy nie widziała nic złego w miłości do tej muzyki. Nawet wtedy, gdy latem robiliśmy obok domu ogniska na 70-100 osób, które trwały do białego rana. Były gitary, muzyka. Robiliśmy sobie takie małe Woodstocki w Golinie. Mieliśmy też salę prób, którą nasi przyjaciele nazwali „Meliną”. Nie miało to oczywiście nic wspólnego z prawdziwą meliną. Nasz sąsiad śmiał się, że to jest takie centrum kultury we wsi.

A kiedy rozpoczęła się miłość do gór?

Też bardzo późno. Zacząłem wyjeżdżać dopiero po szkole średniej. Pierwsza była Ślęża, potem Bieszczady. To właśnie tam poznałem wspaniałych ludzi w schronisku „Na końcu świata”. To jest moje ulubione miejsce. Lubię do niego wracać. Drewniana chatka, do której nie da się dojechać samochodem. Nie ma prądu, wody i zasięgu. Byłem tam na Święta Bożego Narodzenia. Zjechali się różni włóczykije, bratnie dusze z całej Polski. Była m.in. „Mrówka” - pani chorąży ze służby więziennej. To dzięki niej poznałem slack, czyli ćwiczenia na taśmie. Dla mnie to jest też rehabilitacja, ponieważ od dawna - jako wysoka osoba - mam problemy z kręgosłupem. Do tej pory udało mi się przejść bez problemu taśmę o długości 25 m i to w obie strony. Myślę teraz o kupieniu 50-metrowej, bo im dłuższa lina, tym trudniej utrzymać równowagę.

W Bieszczadach poznałeś też muzyków z zespołu „Cisza jak Ta”?

Tak, mieli grać koncert w Koźminie Wlkp. Zapytałem dla żartu, czy mógłbym z nimi gościnnie zagrać. Zgodzili się, a kilka dni później zaproponowano mi, żebym z nimi współpracował jako realizator dźwięku, nagłośnieniowiec, a do tego grał w utworach, w których jest gitara elektryczna. Przez pół roku byłem z nimi w trasie. To była zupełnie inna bajka niż rock’and’roll, ale ludzie, których tam poznałem - fani poezji śpiewanej, inni muzycy - też mieli bardzo pozytywną energię.

Jak spędzasz wolny czas?

Od wielu już lat nie mam telewizora. Nie potrzebuję go. Ale za to mam psa - huskiego. Jego schroniskowe imię to Gudo, a ja mówię do niego „Wilku”. Nasze początki to jest też ciekawa historia. Na jednym z koncertów w Spichlerzu Polskiego Rocka ten pies pojawił się znikąd. Impreza się skończyła. Ludzie się rozeszli. Zostałem tylko ja i on. Siedział i patrzył na mnie. Wziąłem go ze sobą. Zamieściłem informację w internecie, a godzinę później dowiedziałem się, że jest to uciekinier, który przebywa w domu tymczasowym, a potrzebuje stałego. No to sobie poradził i znalazł... Ten pies to oaza spokoju. Zabieram go ze sobą w Bieszczady. Uwielbia jeździć samochodem. Jeśli mamy zajęcia w plenerze, to idzie ze mną do WTZ-u. Bardzo lubię jazdę na rowerze, więc jeśli nie mam czasu na dłuższy spacer, to zabieram Wilka na 20-minutowy bieg przy rowerze. Dzięki temu jest wybiegany i szczęśliwy.

Udzielasz się też u słynnych „pingwinek”, czyli u sióstr w Broniszewicach.

nawiązałem poprzez koleżankę, z którą byłem na szkoleniu w Koninie. No i wyniknęło, że siostry potrzebują kogoś, kto by poprowadził zajęcia muzyczne. Z Grzesiem Snelą organizujemy projekty o muzyce rockowej, subkulturach i tolerancji. Jeśli mam któreś z tych dwóch zajęć, to muszę brać urlop w Jarocinie, bo inaczej nie da się tego pogodzić.

 

 

 

 

 

 

 

 

Szanowni Internauci. Komentujcie, dyskutujcie, przedstawiajcie swoje argumenty, wymieniajcie poglądy - po to jest nasze forum i możliwość dodawania komentarzy. Prosimy jednak o merytoryczną dyskusję, o rezygnację z wzajemnego obrażania, pomawiania itp. Szanujmy się, również w sieci.

 

 

Udostępnij na:
Facebook
wróć na stronę główną

ZALOGUJ SIĘ - Twoje komentarze będą wyróżnione oraz uzyskasz dostęp do materiałów PREMIUM.

e-mail
hasło

Nie masz konta? ZAREJESTRUJ SIĘ Zapomniałeś hasła? ODZYSKAJ JE