Opóźniona wiosna mieści się w normach

Opublikowano:
Autor:

Opóźniona wiosna mieści się w normach - Zdjęcie główne
Udostępnij na:
Facebook

Przeczytaj również:

Wiadomości

Przedłużająca się zima dała się we znaki ptakom, które wróciły z zimowisk w ciepłych krajach. Opóźniająca się wiosna oznaczała także utrudniony dostęp do świeżego pokarmu. Zwierzętom zimującym zaczęło brakować zgromadzonych jesienią zapasów tkanki tłuszczowej. Osłabione sarny i dziki podchodziły coraz bliżej siedzib ludzkich w poszukiwaniu pokarmu. Na szczęście ptaki i ssaki mogły liczyć na pomoc ludzi - myśliwych, leśników i zwykłych mieszkańców. Zaleganie śniegu w marcu i kwietniu oraz niskie temperatury z niepokojem obserwowali także pszczelarze, ogrodnicy i rolnicy. Opóźniająca się wiosna szkodzi jednak w większym stopniu zwierzętom niż roślinom. Ssaki czy ptaki reagują na zmianę długości dnia i wysokość słońca nad horyzontem. U roślin większy wpływ niż światło na pobudzenie wzrostu ma wzrastającą temperatura. Zdaniem osób zajmujących się obserwacją ptaków pogoda nie wpływa na ptasie gody i złożone jaja, ale może mieć wpływ na liczbę odchowanych piskląt.

Zdaniem Michała Kowalewskiego, klimatologa z Instytut Meteorologii i Gospodarki Wodnej w Warszawie, mówienie o zmianach klimatu czy ryzyku występowania tylko dwóch pór roku - zimy i lata - zamiast dotychczasowych czterech, jest przedwczesne. - Jest zbyt mało danych, żeby na ich podstawie wyciągnąć tak daleko idące wnioski. Można będzie to stwierdzić dopiero na podstawie obserwacji prowadzonych przez dziesiątki lat. Mieliśmy zimę, która się późno skończyła. Długa zima, a późno kończąca się, to są dwie różne sprawy. To był epizod, od którego się właściwie odzwyczailiśmy. Tego typu długie zimy miały miejsce w latach 70-tych. Później marzec i kwiecień zaczęły być zdecydowanie bardziej wiosennymi miesiącami. Koniec XX wieku i pierwsze lata XXI przyzwyczaiły nas do bardzo kiepskich zim. To, co mieliśmy, mieści się ciągle w normach - zapewnia. Zdaniem Michała Kowalewskiego opinie o zmieniającym się gwałtownie klimacie powtarzane są głównie przez poszukujące sensacji media. - Zmiany mają miejsce, ale idą w zupełnie innym kierunku: w stronę większego oceanizmu. Oznacza to mniejsze kontrasty między porami roku i przesunięcie ich w przód. Najzimniejszym miesiącem przestaje być styczeń i robi się luty. Nie można powiedzieć jednak, że nasz klimat idzie dokładnie w kierunku tego modelu, jaki panuje np. we Francji. To nie jest takie proste. Odległość od oceanu, szerokość geograficzna nie ulega przecież w zmianie. Skutkiem tych ogólnych, światowych zmian klimatu są pewne zmiany w przebiegu pogody u nas - dodaje.

Klimatolog podkreśla, że termin „globalnego ocieplenia” był bardzo modny w latach 90. Później zaczęto mówić o „globalnym zmianach klimatu”. Tłumaczy, że jest to zjawisko o wiele bardziej skomplikowane i obejmujące zdecydowanie więcej zjawisk niż tylko wzrost temperatury. - Oznacza to przede wszystkim większą ilość gwałtownych burz, intensywnych opadów deszczu i silnych wiatrów. Częściej rozładowanie zmienia energię nie tyle w ciepło, co w energię kinetyczną, czyli w ruch powietrza. Przez lata mówiono o globalnym ociepleniu, bo wzrost temperatury był najbardziej zauważalny i najłatwiejszy do zmierzenia. Pomiary temperatury na świecie prowadzone są od XIX wieku. W Polsce jest z tym o wiele gorzej. Wiarygodne obserwacje prędkości wiatrów czy częstości burz są o wiele krótsze. Dlatego, gdy zaczęto badać zjawisko zmian klimatycznych i je analizować, skoncentrowano się przede wszystkim na początek na tych czynnikach najprostszych, czyli na temperaturze - podkreśla pracownik IMiGW.

(ls)

Udostępnij na:
Facebook
wróć na stronę główną

ZALOGUJ SIĘ - Twoje komentarze będą wyróżnione oraz uzyskasz dostęp do materiałów PREMIUM.

e-mail
hasło

Nie masz konta? ZAREJESTRUJ SIĘ Zapomniałeś hasła? ODZYSKAJ JE