Jarocin – referendum. Czy referenda są w Polsce potrzebne? Ile procent z nich było do tej pory ważnych? Czy burmistrz Jarocina działa antydemokratycznie? Czy dojdzie do kuriozum? Za co ekspert chwali referendystów?
Przeczytaj rozmowę z dr. Jackiem Pokładeckim z Wydziału Nauk Politycznych i Dziennikarstwa Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza w Poznaniu
Czy pana zdaniem taka instytucja jak referendum lokalne jest w ogóle potrzebna?
Jest to instytucja niezwykle ważna dlatego, że umożliwia mieszkańcom jednostki samorządowej podejmować decyzje w sprawach, które uznają za najważniejsze. Z jej pomocą mieszkańcy mogą odwołać organ pochodzący z wyborów powszechnych. Tak, jak w Jarocinie. Mieszkańcy uznali, że pewne działania są niezgodne z ich oczekiwaniami i mając świadomość, jakimi możliwościami dysponują, sięgnęli po ten instrument określany również jako forma partycypacji wyborczej. Ale o sukcesie tej partycypacji będzie można mówić dopiero wówczas, gdy się okaże, że po pierwsze będzie wymagana frekwencja, a po drugie - bezwzględna większość opowie się za odwołaniem organów. (…)
Kwestia ważności referendum wydaje mi się niezwykle istotna. Nie mam jeszcze danych dotyczących referendów w całej poprzedniej kadencji, ale z danych na 6 września 2013 wynika, że odbyło się 111 referendów lokalnych w sprawie odwołania organów jednostek samorządu terytorialnego…
Ułatwię panu. Od 1991 roku, bo od tego roku odbywają się referenda w zakresie odwołania organów przed upływem kadencji, do 2014 roku w Polsce odbyły się 664 referenda, z czego 104 były ważne i skuteczne. To zaledwie 15,6 %. W pozostałych przypadkach referenda zakończyły się w gruncie rzeczy fiaskiem. Dlaczego? Dlatego, że najtrudniej uzyskać frekwencję. W obecnej kadencji bywały nawet takie referenda, gdzie zebrano podpisy 10% osób uprawnionych do głosowania i proszę sobie wyobrazić, że frekwencja była dużo niższa. Dla przykładu - referendum w sprawie odwołania wójta w gminie Jeleśnia (woj. śląskie) - 3,39%. Natomiast najwyższa w głosowaniu w sprawie odwołania wójta gminy Lewin Kłodzki (woj. dolnośląskie) - 48,83%.
O czym to świadczy?
Z jednej strony mamy świadomość swoich podmiotowych praw w zakresie sięgania po instrument demokracji bezpośredniej, bo świadczy o tym liczba referendów, ale ze zdecydowaniem się, aby wziąć udział w referendum, mamy poważny problem.
Można powiedzieć, że ta nasza demokracja jest trochę kulawa?
Tak. To jest demokracja, która jeszcze nie osiągnęła pewnego wymaganego poziomu właściwego korzystania z niej. Ja należę do osób, które uważają, że powinno się wykreślić warunek frekwencyjny referendum. Ile ludzi przyjdzie – tyle zdecyduje. Zawsze słyszę taki zarzut: „No tak, ale to by przyszło 10%”. Dobrze. Jeżeli 10% jest świadomych swoich praw, to niech te 10% zadecyduje. A jeśli odwołają bardzo dobrego wójta czy bardzo dobrą radę, to informacja ta pójdzie w Polskę i przy każdej kolejnej inicjatywie referendalnej w naturalny sposób będzie większa mobilizacja. To byłby czynnik aktywizujący społeczności lokalne.
Burmistrz Jarocina namawia tych mieszkańców, którzy go popierają, żeby do referendum w ogóle nie szli. Czy to nie jest trochę antydemokratyczne?
Burmistrz może w ten sposób działać, uświadamiając, że inicjatorzy referendum wykorzystują określoną sytuację, która nie ma żadnego merytorycznego uzasadnienia. Wolno mu to czynić dlatego, że referendum dotyczy odwołania organu, a on uważa, że nie ma ku temu podstaw i ma świadomość, że warunkiem sine qua non ważności referendum jest frekwencja.
Podobnie było w przypadku Hanny Gronkiewicz-Waltz w Warszawie…
Byli tacy, którzy uważali, że należy namawiać warszawiaków do brania udziału i byli tacy, którzy uważali, że nie. Opinia publiczna się podzieliła. W Warszawie w ogóle była kuriozalna sytuacja, bo przecież, gdy pojawili się inni kandydaci na prezydenta, pani Gronkiewicz-Waltz miała wówczas około 38,7% poparcia, a następny kandydat, o ile dobrze pamiętam, miał około 17%. Gdyby pani prezydent została odwołana i ponownie wystartowała, to zapewne by wygrała. To kompletnie irracjonalne, tyle pieniędzy wyrzuconych w błoto. Po co robić referendum, skoro i tak nie ma nikogo, kto mógłby być skutecznym kontrkandydatem?
W Jarocinie może się zdarzyć podobna sytuacja, ponieważ obecny burmistrz wygrał z poprzednim w pierwszej turze.
To byłaby sytuacja, do jakiej w Warszawie na szczęście nie doszło. Burmistrz zostanie odwołany, zostaną rozpisane przedterminowe wybory, a Prezes Rady Ministrów powoła komisarza, który będzie pełnił funkcję odwołanego organu do czasu wyborów, a burmistrz może znów wygrać. To dopiero będzie kuriozum, chyba bylibyście pierwszą taką gminą w Polsce!
Inicjatorzy referendum mówią, że mają swojego kandydata na burmistrza, ale nie chcą go przedstawić, bo może być zastraszany, ktoś może szukać na niego haków…
W społeczności wielkości Jarocina takiego wywierania wpływu nie można wykluczyć. Kiedy okaże się, że burmistrz Jarocina zostanie odwołany i zacznie się procedura zgłaszania kandydatów w przedterminowych wyborach, to na kandydata inicjatorów referendum trudno będzie oddziaływać negatywnie. Dobrze więc, że nie ujawniają, kto byłby potencjalnym konkurentem obecnego burmistrza.
Rozmawiał Karol Górski
Wszystkie artykuły na temat jarocińskiego referendum znajdziecie TUTAJ w naszym serwisie specjalnym!